Zielony Sztandar Logo 21.11.1982

Ucieczka (1). Reportaż na zamówienie (1)


Od wiernego czytelnika i współpracownika „Zielonego Sztandaru” – Antoniego Lipca ze wsi Lipa w woj. radomskim otrzymałem list, w którym prosił mnie o dotarcie do Szałwy Babunaszwilego mieszkającego w Gruzji. Antoni Lipiec chciał za moim pośrednictwem dowiedzieć się jak żyje jego przyjaciel i jak wygląda Gruzja, o której tyle ciekawych   rzeczy opowiadał mu ojciec, odbywający ongiś pięcioletnią służbę w Tyflisie (Tbilisi). Polaka i Gruzina, a ściślej grupę Polaków i grupę Gruzinów wiążą wydarzenia z lat drugiej wojny światowej.

Szałwa Babunaszwili był zakonspirowanym dowódcą ponad 20-osobowej grupy radzieckich jeńców (samych Gruzinów), którzy w lecie 1943 r. przywiezieni zostali do majątku w Lipie. Majątek ten podlegał administracji niemieckiej.
Antoni Lipiec „Zygand” był w tym majątku pomocnikiem księgowego, a w konspiracji komendant rejonu IV BCh, obejmującego gminy Głowaczów, Brzoza i Bobrowniki. Obaj w owym okresie nic o swych konspiracyjnych funkcjach  i celach nie wiedzieli. Pragnieniem Gruzinów było zmylenie czujności Niemców i ucieczka. Taka akcja mogła się jednak udać – co dobrze rozumieli – tylko przy współdziałaniu i pomocy polskiego podziemia. Że polska konspiracja działała w tym rejonie, Gruzini domyślali się. Nie wiedzieli tylko, co i dziś potwierdza Babunaszwili, jak nawiązać kontakty z kim trzeba, jak pozyskać zaufanie Polaków. Nie było to proste. Niemcy grozili karą śmierci nawet za podawanie jeńcom żywności, papierosów czy odzieży cywilnej.

Mimo wszystko Szałwa Babunaszwili wypatrzył kiedyś, iż żona lekarza weterynarii – Zofia Podbielska przejmuje od woźnicy i chowa skrzętnie jakieś zwitki papieru. To była wskazówka, iż ma ona pewnie związki z konspiracją. Kiedyś udało się Szałwie zamienić z nią parę słów. Oczywiście, pani Zofia niczego mu nie powiedziała, ale nie omieszkała powiadomić męża, że Gruzini szukają kontaktu. Tadeusz Podbielski, członek AK, przyrzekł im pomoc. Ponieważ nie mógł się doczekać odpowiedzi swego dowództwa, a czas naglił, zwrócił się do Antoniego Lipca o nawiązanie kontaktu z jeńcami. Od tej chwili sprawy potoczyły się szybko.

Antoni Lipiec wspólnie z lekarzem weterynarii przygotowali plan ucieczki. Tadeusz Podbielski sgingował chorobę świni, kazał ją dobić, po czym zaaranżował suto zakrapianą bimbrem kolację z udziałem administracji majątku i dowódcy placówki. W czasie tej libacji Gruzini wdarli się  do magazynu z bronią, zabrali karabiny, amunicję i granaty, otoczyli budynek i w pełnym już rynsztunku wkroczyli do sali biesiadnej.
Ze względu na bezpieczeństwo Polaków i aby nie zaalarmować przedwcześnie sąsiednich posterunków żandarmerii, akcja miała się odbyć bez ofiar i bez wystrzału. Stało się jednak inaczej. Feldfebel Rose wykorzystał chwilę nieuwagi Gruzinów, wyskoczył do kuchni, a następnie przez okno do ogrodu. Tutaj dosięgła go jednak śmiertelna kula.
Teraz należało działać szybko i czym prędzej opuścić wieś. Babunaszwili wymierzył więc tylko kopniakami „sprawiedliwość” Podbielskiemu za „bratanie się” z Niemcami i wraz ze swoimi ludźmi zanurzył się w ciemność. Nawiasem wspomnę, że kopniaki w toku późniejszego śledztwa były ważnym argumentem, świadczącym na korzyść Polaków w całej tej sprawie.

Uciekinierów poprowadził w stronę Wisły Piotr Mikos „Ptak”, dowódca LSB BCh w gminie Bobrowniki. Prowadził on  zresztą czwartą już grupę uciekinierów radzieckich. Jak napisał mi Antoni Lipiec, nad bezpieczeństwem Gruzinów czuwali również inni konspiratorzy z szeregów BCh: Józef Oko „Wrok”, Stanisław Zając „Topola” z plutonem żołnierzy ze wsi Urzynów, Józef Wojdak „Jesion” z Brzózy, Józef Maciocha „Szczypak” i Władysław  Niziński „Kiełb” z Cecylówki Urzynowskiej. Aby odwrócić uwagę posterunków niemieckich od uciekinierów, podpalono m. in dwa stogi siana.  Akcja się udała. Gruzini przedostali się za Wisłę. Krótka wiadomość o tym dotarła do Lipy dopiero po pewnym czasie, od samego Babunaszwilego.

Polscy organizatorzy ucieczki nic więcej o losie Gruzinów nie wiedzieli. Tymczasem, po wielu przygodach, dotarli oni do lasów łukowskich i parczewskich, w których nawiązali łączność z oddziałami partyzanckimi Gwardii Ludowej. Wespół z polskimi partyzantami brali udział w akcjach dywersyjnych i stoczyli kilka krwawych potyczek z nękającymi ich jednostkami niemieckimi. Udało im się wszakże wyrwać z okrążenia, przejść przez rzekę Bug i połączyć się z radzieckim zgrupowaniem partyzanckim na Białorusi – z oddziałami im. Woroszyłowa.

Szałwa Babunaszwili  stanął na czele grupy dywersyjnej. Wraz z tą grupą w roku 1944 przeszedł ponownie Bug i dokonał napadu na posterunek żandarmerii w Jabłonecznej. Wyczyn ten przypłacił jednak ciężkimi ranami od granatu. W takim stanie wieziono go saniami az 600 km, przeprawiono przez linię frontu i samolotem przywieziono go do szpitala w Moskwie. Tu leczył się pół roku, po czym o kulach, przybył do Gruzji, do Cchaltubo koło Kutaisi, gdzie pójściem na front mieszkał i gdzie zostawił swoją żonę Tinę. Żona od początku wojny pracowała jako sanitariuszka w szpitalu wojennym w Kutaisi, urodziła córkę, która jednak wkrótce zmarła, a sama nabawiła się zakażenia krwi. Szałwa Babunaszwili został jednym z szefów zespołu szpitali wojskowych w Cchałtubo. Na tym posterunku zastał go koniec wojny.

Tylko z tej jednej gruzińskiej rodziny nie wrócił do domu ani brat Szałwy – Wachtangi, ani obaj bracia Tiny – Dawid i Michaił, ani kilku krewnych, niektórzy zaś zostali na całe życie inwalidami. Inwalidą II grupy jest też Szałwa Babunaszwili, inwalidką jest też pani Tina. Wojna boleśnie ugodziła wiele rodzin gruzińskich, chociaż słoneczna Gruzja znajdowała się daleko od linii frontów.

Spośród 23 Gruzinów zbiegłych ze wsi Lipa. W 20 lat po wojnie żyło 7, a obecnie żyje 4. Szłwa Babunaszwili gorąco pragnął wyrazić wdzięczność Polakom, którzy z narażeniem własnego życia zorganizowali ich ucieczkę i tym samym ocalili ich przed niechybną .śmiercią oraz tym bezimiennym ludziom, którzy wskazywali im drogę ucieczki, służyli noclegami, karmili, przeprawiali przez rzeki, ostrzegali przed Niemcami. Próby odszukania lekarza weterynarii i jego żony oraz przewodnika (o innych współorganizatorach ucieczki jeszcze nie wiedzieli) początkowo nia dawały rezultatu.

Udało się to dopiero w 1964 r. Dużą rolę w tych poszukiwaniach odegrła „Chłopska Droga”. Która opublikowała pełny tekst listu nadesłanego przez Szałwę Babunaszwilego do Ambasady ZSRR w Warszawie. Tekst przeczytał i pierwszy na niego zareagował właśnie Antoni Lipiec. Nić została uchwycona. „Chłopska Droga” i inne pisma w tym i prasa ludowa, poświęciły w owym okresie wiele miejsca temu znamiennemu epizodowi wojennemu.
Zofia i Tadusz Podbielscy, a następnie Piotr Mikos i inni Polacy zaproszeni zostrali do Gruzji. O wojennych wydarzeniach szeroko pisały gruzińskie gazety, mówiono wiele w radiu, pokazywano Polaków w telewizji. Podbielskich przyjął m.in. ówczesny przewodniczący Rady Najwyższej Gruzińskiej SRR – Gieorgij Cocenidze.
Z kolei jesienią 1964 r. do Polski przyjechali trzej Gruzini: Szałwa Babunaszwili, Lewan Hamcemlidze – leśnik z zawodu i Szałwa Kobiaszwili – pracownik naukowy muzeum w Tbilisi. Odwiedzili oni miejsca związane z ich jeniecką martyrologią, i miejsca walk partyzanckich na ziemi polskiej. Wizycie tej patronowała „Chłopska Droga”, a włączyły się organizacje partyjne i społeczne. To podczas tej wizyty Antoni Lipiec mógł po raz pierwszy wyjawić swemu gruzińskiemu przyjacielowi to, co wtedy było konspiracyjną tajemnicą.

Szałwa Babunaszwili przyjeżdżał później do Polski jeszcze kilka razy. Przyjmował również wielu gości z Polski. Miał zaproszenie i wybierał się do naszego kraju jesienią 1980 roku. Na przeszkodzie tej wizycie chwilowo stanęły wydarzenia w Polsce. Stąd też zrodziła się prośba Antoniego Lipca, bym udał się do Gruzji. O wizycie w Gruzji napiszę w następnym odcinku

Od naszego stałego korespondenta w Moskwie


Eugeniusz Jabłoński Zapisz
rtf
Archiwum dr. Podbielski